Django i Lenny – pierwszy tydzień.

Zacznijmy od tego, że to był chyba najtrudniejszy tydzień w moim życiu, jeśli chodzi o czworonogi. Łomatkojedyna.

Lenny kończy dzisiaj osiem tygodni, jest z nami siedem dni i jest diabłem wcielonym. Wprowadzanie szczeniaka w życie dorosłego psa okazuje się znacznie trudniejszym wyzwaniem, niż myślałam. Django wcale nie był zachwycony i pierwsze dwa dni były naprawdę trudne. Lenny był super aktywny, jadł wszystko co się poruszało i leżało na ziemi (kamienie, trawę, drewno, WSZYSTKO!) i gonienie za nim po ogródku średnio dwa razy na godzinę (pięć razy w nocy!) dało się nam we znaki.

Django miał dziewięć tygodni, kiedy do nas zawitał i siusiał w domu może raz lub dwa. Był już nauczony, że siusia się na zewnątrz i nie było z nim większego problemu. Lenny jest inny. Sika gdzie popadnie i kompletnie nie interesuje go, że jest czwarta nad ranem i przed chwilą zaledwie byliśmy w ogródku – chce sikać jeszcze raz i kropka. Broni miski, gryzie po rękach – czyli prawdziwy collie 😀

Postanowiłam postawić sobie 7-dniowe “cele”. Przede wszystkim ostatnie siedem dni były skoncentrowane na nauczeniu go mniej łapczywego jedzenia, czyli komenda “czekaj”, zanim dopuści się go do miski i karmienie z ręki. Świetnie zakumał czaczę i cel został osiągnięty – je mniej łapczywie, nie warczy. Uważam to za niesamowity postęp biorąc pod uwagę, że szkoliłam 7 tygodniowe szczenię. Mały jest piekielnie inteligentny. Komenty “siad” / “sit” nauczył się w godzinę.

Żeby ułatwić Django przejście  od jedynaka w stan “braterski” robiłam wszystko to, co Django uwielbia: buziaki, Frisbee, chwalenie za wszystko. Wpadłam też na pomysł “dziękowania” mu za wszystkie te gesty i chwile, kiedy jest miły w stosunku do małego – od dotykania nosem, po najmniejsze przejawy sympatii. Ponieważ w pierwszych dwóch dobach nie było przejawów sympatii (Django warczał, wkurzał się i wolał być zostawiony w świętym psim spokoju), jedyną rzeczą za którą dziękowałam to to, że za każdym razem Django był ze mną w ogródku, kiedy wychodziłam z Małym. Mimo, że najpierw na dystans, to zajarzył, że dziękuję mu, że po prostu ze mną był. Spodobało mu się to, że ma jakąś rolę i zaczął zbliżać się do szczeniaka i dotykać go nosem coraz częściej – najpierw kiedy spał a potem kiedy Mały leżał i bawił się. W trzecim dniu lody zostały przełamane i Django położył się obok Lennona, żeby go bliżej poznać. Lennon od razu rozłożył nogi w pozycji pokonanego, Django zakumał, że Mały nie jest dla niego żadnym zagrożeniem, co więcej Mały merdał niesamowicie z przerażeniem i ekscytacją, więc Django postanowił dać Małemu szansę. NIE INICJOWAŁAM, ANI NIE ZMUSZAŁAM PSÓW DO BYCIA RAZEM.

Przeczytawszy bardzo interesujący artykuł napisany przez jedną z trenerek psów, wiedziałam, że mając w domu spokojnego, ułożonego psa mogę pozwolić na to, by to straszy decydował na ile wolno postawić się Małemu. Kiedy więc zaczął  warczeć na Małego, kiedy ten gryzł go po uszach w zabawie, wiedziałam, że za chwilę Mały dostanie “opierdziel” i tak się stało. Django niejednokrotnie kłapnął zębami (nie ugryzł go absolutnie i nie zrobił mu żadnej krzywdy, ale pokazał kto rządzi), warknął, ostrzegał i “wychowywał” Lennona po psiemu. Małemu dostało się nie raz, ale z umiarem – nigdy nie pisnął, nigdy nie został ugryziony, chociaż czasami sytuacje wyglądały dość ostro! Nie rugałam Django, nie krytykowałam go, wprost przeciwnie. Widząc, że Małemu nie dzieje się krzywda, wiedziałam, że mogę starszemu podziękować za pomoc w wychowaniu i… tak robiłam. Instynktownie Django przejął rolę wychowawcy – dodatkowo widząc, że dziękuję mu za pomoc, wziął to wszystko na tyle poważnie, że w czwartym i piątym dniu Mały chodził jak “w zegarku”. Już wiadomo było, kto rządzi. Kiedy uciekał przestraszony – uciekał do mnie i ja zawsze przytulałam, całowałam i wyjaśniałam, że musi być grzeczny a zaraz potem Django dostawał ode mnie wielkie buziaki i “dziękuję”. W piątym i szóstym dniu, Mały poczuł się już jak ryba w wodzie – latał za Dj’em na spacerze, łapał go za ogon, a Django na luzie pozwalał mu już na skakanie po sobie. To był przełom. Dzisiaj Mały obudził się rano i Django przywitał go buziakami i przytulakami. Kiedy Mały zaczął go gryźć, Dj kłapnął zębami, wystraszył go, wskoczył na łóżko i było po zabawie. Lennon zaczyna rozumieć, że jeśli gryzie za mocno, to miłości nie ma :-D. My też jesteśmy konsekwentni – nie wolno mu gryźć po rękach (gryzie, ale dostaje opiernicz), nie wolno doskakiwać do twarzy (doskakuje, ale to trzeba od razu korygować). I z dnia na dzień jest lepiej.

Spałam chyba 20 godzin w sumie w tym tygodniu, ale jest warto. Chwała Bogu, że pracujemy oboje z domu, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, w której oba psiaki zostałyby same.

Jeśli o dietę chodzi jemy już surowe mięsko z odrobinką ryżu. Jajko na miękko (surowego jeszcze nie daję) i owoce (umiarkowanie) oraz warzywa w dość dużej ilości. Mrożony banan pomaga na dziąsła, miodek wzmacnia, surowe mięsko mielone smakuje jak niebo. Jest dobrze <3

 

 

Back to top